Było to pod koniec lat siedemdziesiątych. Wyrzucony dyscyplinarnie z Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, miałem tzw. przerwę. Nie tylko w studiach, ale również w życiu, w bliskości z Jezusem. Straciłem wiarę
Prowadziłem szalone, grzeszne życie bez modlitwy i sakramentów. Od czasu do czasu wyjeżdżałem do Krynicy, by sprzedawać kuracjuszom rzeźby, a później bawić się tarzając się w alkoholu i grzechu. Od początku moją uwagę przyciągał krzyż z ludową rzeźbą Chrystusa Ukrzyżowanego, stojący przed willą, której właścicielka wynajmowała „pokoje na godziny”. Mnie też zdarzyło się nocować w tym niechlubnym pensjonacie, przed którym Chrystus z krzyża w przedziwnie silny sposób niepokoił mnie i przyciągał. Kiedy przejeżdżałem obok autobusem, za każdym razem wypatrywałem Go.
Pewnej niezapomnianej nocy wracałem „podpity” z dancingowego baru i przechodząc obok krzyża nie wytrzymałem Jego przyciągania. Może miałem wtedy więcej odwagi, bo przeskoczyłem przez parkan i zacząłem odrywać z krzyża postać Chrystusa. Chciałem Go mieć na własność. Gwoździe były mocne i wielkie. Nie chciały ustąpić, ale jakoś wyszły z drewna. Wszystko szło dobrze, tylko jedna ręka Jezusa została na krzyżu. Wtedy ogarnął mnie wielki lęk. Czułem, że nogi drżą pode mną, a na czoło wystąpił pot. Wytrzeźwiałem w jednym momencie. Wokół mnie panowała noc i przerażająca cisza. Obejrzałem się dookoła. Nie było żywej duszy. Z trudem oderwałem rękę od krzyża i z Chrystusem wróciłem na miejsce noclegu. Położyłem Go na deskach pod schodami. Okazało się, że po nich, jak po równi pochyłej, zjechał do piwnicy. Wcześnie rano wyciągnąłem Go. Ale okazało się, że Jezusowi odłamały się obydwie stopy… Owinąłem Go w płaszcz przeciwdeszczowy i ukryłem w chaszczach pod lasem. Następnego dnia piliśmy od rana do wieczora…
Do Krakowa wróciłem nocą, taksówką. W mokrym płaszczu, z oderwanymi rękami i odłamanymi stopami, jechał ze mną Jezus Ukrzyżowany. Nie wiedziałem, dlaczego tak bardzo chciałem mieć tego Chrystusa. Związałem drutem odłamane stopy, w otwory u ramion włożyłem rozkrzyżowane ręce. Powiesiłem Go na ścianie pracowni. Rankiem obudziła się dziewczyna, która przez cały czas towarzyszyła mi w krynickim szaleństwie. Popatrzyła na Jezusa wiszącego na ścianie i krzyknęła: „Ściągnij tego Chrystusa! Nie mogę na Niego patrzeć! On jest przerażający! On jest jak żywy!”. Popatrzyłem na Niego. Ręce wyrwane z ramion. Resztki taśmy izolacyjnej, którymi były oklejone, zwisały jak bandaże. Twarz zaklajstrowana skorupami szarej, olejnej farby, z trudem przypominała człowieczą. Mnie On jednak nie przerażał, ale był dziwnie bliski. Ściągnąłem Go ze ściany i wywiozłem na wieś. Do czasu.
Niedługo po tym wydarzeniu jechałem taksówką z Krynicy do Muszyny. Taksówkarz z oburzeniem opowiadał: „Pan wie, co tutaj się stało? Jakiś sku… ukradł Pana Jezusa z krzyża. Żeby mu uschły ręce!”. Nie odezwałem się. Ciarki przeszły mi przez całe ciało, a przez myśl jak piorun przebiegła świadomość grzechu. Ukradłem Pana Jezusa! Popatrzyłem na swoje ręce z przeraźliwym niepokojem. W oczach pojawiła się ta ręka, która pozostała na krzyżu. Ręka Chrystusa, którego chciałem mieć…
W Krynicy, na krzyżu obok willi, zawisł nowy, lipowy Pan Jezus. Wyrzeźbił Go miejscowy rzeźbiarz, mój dobry znajomy, Józef Citak. Pomyślałem: „Może dobrze, że tak się stało. Józek ma tyle dzieci i chociaż sobie zarobił”. W ten sposób sam siebie rozgrzeszyłem, ale do czasu. Po dziesięciu latach spowiadałem się z całego życia w Medziugorje. Tam dopiero wyznałem, że ukradłem Pana Jezusa. Pamiętam, że zapytałem o. Mirosława Pilśniaka OP, jak mam zadośćuczynić za ten grzech. — Wyrzeźbisz wielu innych Chrystusów — odpowiedział. Tak też się stało i dzieje się do dziś.
W 2000 r. ustawiłem ponad pięciometrowy krzyż w Jodłówce, gdzie mieszkam. Jest to moje zadośćuczynienie i wyraz dziękczynienia za przemianę, której Jezus dokonał w moim życiu. Poprzez miesięcznik LIST poznałem Jaśka Budziaszka i historię jego życia. To on podarował mi książkę: „Mój Chrystus połamany”, która poruszyła mnie do głębi. Towarzyszyła mi w pierwszych latach mojego nawrócenia.
Ten skradziony kiedyś Chrystus wisi na ścianie mojej wiejskiej pracowni. Oczyszczony z farby, posklejany, patrzy na mnie, zwrócony zawsze w moją stronę. Teraz wiem, że ten Chrystus był „moim Chrystusem połamanym”. To ja Go połamałem w sobie, tak jak wtedy na krzyżu w ogródku przed krynickim pensjonatem. Przez długie i bolesne lata szukaliśmy siebie. Myślę, że On przebaczył mi od razu tę kradzież. Przecież tak bardzo chciałem Go mieć! Chociaż wtedy nie wiedziałem, że chciałem Go mieć w moim połamanym sercu…
Patrzę na Ciebie, mój Jezu połamany.
Patrzę na Ciebie i jestem spokojny.
Dziękuję Ci, że aż tak jesteś mój.
Kocham Cię, który żyjesz i królujesz.
tekst pochodzi z miesięcznika katolickiego LIST 2004, wydanie specjalne
ZBIGNIEW WAŻYDRĄG